Jeszcze do niedawna do klinik zajmujących się niepłodnością trafiali po długich miesiącach starań. Dziś szybciej decydują się na profesjonalną pomoc. Wciąż jednak walczą ze stereotypami: że są egoistami, że zabili swoje zarodki, a ich dzieci z in vitro są mało inteligentne i mają większe kłopoty ze zdrowiem.
BOHATEROWIE
Magda, 35 lat – ona i jej partner cierpieli na tzw. niepłodność idiopatyczną, czyli niewiadomego pochodzenia. Po roku starań zdecydowali się na wizytę w klinice leczenia niepłodności. Po trzech nieudanych inseminacjach zdecydowali się na in vitro. Ich syn Aleksander w sierpniu kończy trzy lata.
Urszula, 40 lat – od 27 roku życia, przez 10 lat walczyła o to, by mieć z mężem dzieci. Dziś jest mamą trzech córek: Zosi, Antoniny i Heleny. Wszystkie zostały poczęte dzięki metodzie in vitro.
Maria, 36 lat – mama siedmioletniej Majki. Od pięciu lat bezskutecznie stara się o drugie dziecko. Ma za sobą 6 nieudanych prób in vitro. Obiecała sobie: kolejny transfer będzie ostatni.
Adam, 43 lata – tata czteroletniej Matyldy. Jego żona po licznych badaniach dowiedziała się, że ma niedrożne jajowody.
Magdę znam jeszcze z czasów studiów. Ambitna, pewna siebie, typ: „Mogę wszystko, a czego nie mogę i tak zdobędę”. Gdy na fejsbuku daję ogłoszenie, że poszukuję par, które mają dzieci z in vitro, odpisuje: „Naprawdę chcesz poznać mojego małego Frankensteina?:-)”. Kilka dni później w mieszkaniu na warszawskim Ursynowie Magda z wielkiej torby wyrzuca do miski czekoladowe chrupki. Żartuje przy tym: – Taaa, jasne, mamusia zawsze mówiła: „Moje dziecko nie będzie jadło czekolady, telewizji oczywiście też nie będzie oglądało”. Synu, bajkę? Muszę teraz porozmawiać o tobie – uśmiecha się do ponaddwuletniego Aleksandra. Z rozbawieniem pyta: – I co, ma trzecie oko? A widzisz, jaki jest słaby? Jak się urodził ważył 4400. Koniecznie napisz, że widziałaś dziecko poczęte metodą in vitro, która wygląda normalnie. Nieprawdopodobne, prawda?
Magda od lat podróżuje po świecie, pracuje w międzynarodowej firmie, jej mama mieszka na innym kontynencie. Ona sama od przedszkola obracała się w międzynarodowym środowisku. Nie potrafi więc pojąć, że a – w świeckim podobno państwie ktoś jej ateistce proponuje, żeby odmroziła swoje pozostałych siedem zarodków i urządziła im katolicki pogrzeb, b – sytuacji podobnych do tej, którą przeżyła w szóstym tygodniu ciąży, gdy trafiła do szpitala w Gdyni. Położna, zanim zaaplikowała zastrzyk, przez dziesięć minut wygłaszała monolog dotyczący moralności Magdy: „Pani jest potworem, egoistką, to, że pani teraz cierpi, mieć to jedno”. Magda napisała skargę do Izby Lekarskiej. – Ale co z tego? – zastanawia się. – Gdyby ta położna trafiła na delikatniejszą kobietę, kto wie, jak by to się skończyło?
Gdyby 10 lat temu ktoś powiedział Magdzie, że nie zajdzie w naturalny sposób w ciążę – nie uwierzyłaby. Ona? Zdrowa, uprawiająca sporty? Miała 30 lat, gdy poznała starszego o kilkanaście lat Marcina. Rok później się pobrali. Przez kolejny uprawiali seks bez zabezpieczeń, bo chcieli szybko mieć dziecko. Po roku znajomy Magdy, ginekolog, bez owijania w bawełnę orzekł: czas na badania. – Zrobiliśmy wszystkie. Marcinowi zbadano nasienie, mi wszystkie możliwe hormony. Miałam też monitoring cyklu. Diagnoza? Nie ma żadnych biologicznych przeciwwskazań, żebyśmy mieli dziecko – wspomina Magda. Oczywiście znała statystyki. Prawie dwa miliony par nie może zajść w ciążę. Im jesteśmy starsi, tym prawdopodobieństwo zajścia w ciążę jest mniejsze. To też jej potem wyrzuciła położna w szpitalu w Gdyni. Tyle że Magda do 30. roku życia nie spotkała mężczyzny, z którym chciałaby mieć dom i rodzinę.